Afrykańskie grupy przestępcze opanowały Marsylię

Według policji w 900-tysięcznej Marsylii działa ponad 160 punktów sprzedaży narkotyków, nad którymi kontrolę sprawuje osiem klanów. Ich działalność koncentruje się głównie w północnych dzielnicach miasta, zdominowanych przez imigrantów oraz ich potomków w drugim i trzecim pokoleniu. Punkty sprzedaży narkotyków otwarte są przez całą dobę, siedem dni w tygodniu, oferują marihuanę, haszysz i cały wybór tzw. twardych narkotyków. Punkt sprzedaży usytuowany w dobrej lokalizacji obsługuje dziennie nawet dwa tysiące klientów i przynosi 100 tys. euro obrotu dziennie. Mniej oblegany punkt zapewnia dzienny obrót w wysokości 30-40 tys. euro. W całej Francji sam biznes marihuanowy wynosi ok. 1 mld euro rocznie. Producent zarabia od 250-500 tys. euro w skali roku, zaś pośrednicy od 35 do 80 tys. euro rocznie. Ponad 70% dilerów zatrzymywanych przez policję pochodzi z Afryki Północnej i innych części tego kontynentu. Marsylskie klany mafijne walczą między sobą o rynek, toteż ich przywódcy w obawie o życie i ścigani przez policję przebywają najczęściej za granicą, przede wszystkim w Maroku, Algierii, ZEA lub w Ameryce Południowej. Ich interesy na miejscu reprezentują lojalni i bezwzględni zastępcy, najczęściej należący do tego samego klanu. Tych lokalnych bossów strzegą uzbrojeni ochroniarze, a sami również są uzbrojeni. Aby uniknąć namierzenia nieustannie zmieniają telefony i samochody. Niżej w hierarchii znajdują się ciułacze. Są to zaufani konwojenci, którzy kilka razy dziennie odbierają gotówkę z punktów sprzedaży narkotyków i wywożą ją z Marsylii. Chodzi o zabezpieczenie pieniędzy przed rabunkiem ze strony konkurencyjnego klanu lub konfiskatą przez policję. Pieniądze ukrywane są w willach wynajmowanych od szanowanych obywateli. Pod takim adresem nikt nie będzie ich szukać. Zresztą klany kupują wszystkich bez wyjątku. Zgromadzone środki trafiają następnie do przekupionego bankiera. Wszystkie marsylskie klany korzystają podobno z usług tej samej osoby, która inwestuje brudne pieniądze w legalną gospodarkę: kawiarnie, bary, sklepy spożywcze, pralnie czy firmy ochroniarskie. Za granicą ulubionym rodzajem inwestycji są firmy budowlane, fabryki tekstyliów, wypożyczalnie luksusowych samochodów ( w 2021 r. jedna została zarejestrowana w Polsce) czy zakup gruntów. Inną dziedziną inwestowania jest przemysł muzyczny, przede wszystkim finansowanie utalentowanych raperów i pomoc w wydaniu płyt oraz ich promocja. Sukces przynosi korzyści raperowi i narkotykowym przestępcom. Sprzedażą narkotyków zajmuje się przede wszystkim młodzież w wieku 15-17 lat, ale także i starsi. Szacuje się, że w Marsylii handlem narkotykami trudni się ok. 2,5 tys. osób poniżej 25 roku życia. Wydaje się, że są to dane daleko zaniżone, ponieważ tylko w 2021 r. zatrzymano w Marsylii 850 osób handlujących narkotykami, a handel wcale nie podupadł. Najmłodsi w wieku 11-13 lat pełnią rolę wartowników. Całymi dniami przesiadują na starych kanapach, fotelach lub krzesłach turystycznych w różnych miejscach ulic i umówionymi sygnałami ostrzegają handlarzy w momencie pojawienia się podejrzanego samochodu. Jeżeli te dzieci nie ostrzegą na czas przed zbliżającym się radiowozem, to ponoszą karę. W razie wpadki diler każe im stróżować za darmo, aż odpracują równowartość utraconego towaru i gotówki. Jeśli któryś próbuje podbierać towar, może nawet zostać zabity. W najlepszym razie skończy na pobiciu lub przepalaniu zapalniczką. Kary są nieuchronne i okrutne. Dniówka młodego dilera wynosi od 100 do 150 euro.

Od początku 2021 r. nakręca się w Marsylii spirala gangsterskich porachunków. Znaleziono wiele zwłok będących tego świadectwem. Policja znajdowała też spalone zwłoki w bagażnikach samochodów (zabójstwo tzw. metodą na grilla) i poćwiartowane ciała. Tylko w lipcu i sierpniu było dwunastu zabitych, a wśród nich 14-letni chłopiec, który zginął od strzałów z broni maszynowej. Średni wiek ofiar wciąż się obniża. Nigdy nie był szczególnie wysoki, ale dawniej oscylował około trzydziestki teraz waha się w granicach 20-25 lat. Zaobserwowano, że w ostatnich miesiącach do Marsylii przyjeżdżają kilkunastoletni chłopcy z całej Francji, głównie z przedmieść wielkich miast zdominowanych przez imigrantów oraz ich potomków. Poza słońcem i morzem przyciąga ich obietnica łatwego zarobku. Kierowane do nich ogłoszenia można znaleźć w mediach społecznościowych. Są oni szczególnie poszukiwani, ponieważ w Marsylii nie mogą liczyć na niczyją pomoc. Handlarze zabierają im dokumenty. Zamiast obiecanych apartamentów nocują w wieloosobowych ruderach, całkowicie uzależnieni od „pracodawców”. Marsylia płaci wysoką cenę za rozwój narkobiznesu. Mieszkańcy najbiedniejszych północnych dzielnic żyją w ciągłym strachu. Dawniej handlarze kontrolowali poszczególne budynki. Teraz uzależnili od siebie dzielnice, a ich zakładnikiem jest całe miasto. O ile wcześniej klany wynajmowały zabójców pochodzących z byłego ZSRR, teraz likwidacją konkurencji, egzekucji zdrajców itp. dokonują młodzi marsylczycy. Narkotyki płyną do miasta szerokim strumieniem. Przywozi się je samochodami z Hiszpanii lub drogą morską z Maroka. Walka z narkotykami w mieście wydaje się z góry przegrana. Szacuje się, że ponad milion Francuzów codziennie pali trawkę, a 600 tys. zażywa kokainę. Z handlu narkotykami żyje podobno 300 tys. ludzi.