Służby greckie zmagają się z imigrantami nie tylko na granicy morskiej i lądowej, ale także z tymi, którzy znajdują się już w ośrodkach na wyspach Morza Egejskiego. Przebywa ich tam kilkakrotnie więcej niż jest miejsc. Po ogłoszeniu 28 lutego przez prezydenta Turcji otwarcia granicy dla migrantów, chcących dotrzeć do Grecji, zaczęli demonstrować imigranci, którzy już znajdują się w tym kraju. Kontrmanifestacje organizują mieszkańcy Chios, Samos i Lesbos, zagrożeni wzrastającą liczba przybyszów, którzy są coraz bardziej agresywni. Grecy nie chcą już więcej sąsiedztwa obcych kulturowo i religijnie imigrantów, zagrażających ich bezpieczeństwu. Na Lesbos dochodzi do starć z policją. Mieszkańcy wyładowują też złość na członkach organizacji pozarządowych pomagających imigrantom i dziennikarzach. Ci ostatni nadużywają określenia „uchodźcy”. Wśród tysięcy osób usiłujących wtargnąć do Grecji, Syryjczycy, którzy czując się zagrożeni działaniami wojennymi w swoim kraju, po dotarciu do Turcji są już bezpieczni. Ponadto wśród osób chcących przekroczyć granicę Grecjii, w przeważającej większości młodych mężczyzn, tylko część stanowią Syryjczycy. Oprócz nich do Grecji próbują przedostać się obywatele Afganistanu oraz innych państw Azji i Afryki. Nie można zatem mówić o uchodźcach, a fali migracyjnej, mogącej stanowić zagrożenie dla Europy. Tymczasem Ankara grozi wysłaniem "milionów" osób na granicę z Grecją, chcąc wymusić pomoc Brukseli w opanowaniu syryjskiego kryzysu migracyjnego, który notabene został wywołany przy udziale Turcji. Według informacji służb Grecji od 29 lutego do 2 marca granicę tego kraju próbowało sforsować ponad 24 tys. ludzi. Aresztowano ponad 180 osób, głównie obywateli Afganistanu, Bangladeszu, Pakistanu i Maroka.