Wciąż niespokojnie na granicy turecko-greckiej

Koronawirus przesłania doniesienia w mediach o innych wydarzeniach, które w tym momencie zeszły na plan dalszy. Jednym z nich jest sytuacja na granicy turecko-greckiej. Jest tam wciąż niespokojnie. Po stronie tureckiej koczują tysiące migrantów z Afganistanu, Pakistanu, Iranu czy państw Afryki. Wielu z nich zmuszanych jest przez żołnierzy tureckich do sforsowania granicy, której strzegą wzmocnione siły greckiej policji i wojska. Ci, którym uda się przedostać na terytorium Grecji są z miejsca deportowani. Syryjczycy są źli na obywateli innych krajów, którzy podszywają się pod uchodźców z Syrii, licząc na uzyskanie azylu, gdy sytuacja na granicy się unormuje. Jednak służby greckie sprawdzają pochodzenie migrantów. Coraz trudniej jest oszukać urzędników i funkcjonariuszy straży granicznej, którzy potrafią coraz częściej odróżnić Syryjczyków od innych nacji. Podszywające się pod nich osoby nie posiadają przy tym żadnych dokumentów identyfikujących ich tożsamość.  Nie lepiej jest na wyspach greckich. W obozie Moria na Lesbos, zaplanowanym na 3 tys. ludzi, koczuje ich już prawie 20 tys. W marcu wzniecono tam dwa pożary, w których zniszczeniu uległ sprzęt i wyposażenie dla imigrantów. Jeśli siły greckie, wspierane przez Frontex, nie zapanują nad sytuacją, tysiące ludzi znowu może ruszyć na północ szlakiem bałkańskim. Wówczas na epidemię wirusa COVID-19 nałoży się nowa fala migracyjna. Skutki połączenia obu tych czynników trudno nawet sobie wyobrazić.