12 listopada br. król Arabii Saudyjskiej Salman bin Abdulaziz al-Saud, przemawiając do członków Medżlis asz-Szury (Rady Doradczej), najwyższego organu doradczego władz kraju, wezwał świat do zajęcia zdecydowanego stanowiska wobec wysiłków Iranu, zmierzających do wyprodukowania broni jądrowej i rozwoju programu rakiet balistycznych. Podkreślił on zagrożenie dla regionu związane z irańskim programem atomowym, ingerencję Iranu w innych krajach, wspieranie przez to państwo terroryzmu i podsycanie płomieni „sekciarstwa” (szyizmu). Komentując wystąpienie, te same zarzuty można swobodnie odnieść do Arabii Saudyjskiej, tylko zamiast podsycania płomieni „sekciarstwa” Arabia Saudyjska podsyca i eksportuje do innych krajów salafickie idee (wahhabizm). Było to pierwsze wystąpienie 84-letniego władcy, po tym jak we wrześniu przemawiał do Zgromadzenia Ogólnego ONZ za pomocą łączy wideo. Wtedy król również mówił o zagrożeniu ze strony Iranu. Teheran nazwał te oskarżenia bezpodstawnymi insynuacjami. Napięcie w rejonie Zatoki Perskiej wzrosło, gdy w 2018 r. prezydent Donald Trump wycofał Stany Zjednoczone z porozumienia nuklearnego z Iranem. Jednocześnie dobre relacje Trumpa z następcą tronu, księciem Muhammadem bin Salmanem okazały się być buforem przed międzynarodową krytyką Rijadu wywołaną zabójstwem dziennikarza Dżamala Khaszukdżiego, bombardowaniami Jemenu czy zatrzymaniem feministycznych aktywistek. Salman nie odniósł się jednak do podpisanych przez USA porozumień między ZEA, Bahrajnem i Sudanem dotyczących normalizacji stosunków z Izraelem. Rijad po cichu zgodził się na umowy ZEA i Bahrajnu z Izraelem, chociaż przestał je wspierać i zasygnalizował, że sam nie gotowy do normalizacji oficjalnych stosunków z państwem żydowskim. Król przemawiał na kilka dni przed szczytem G20, którego Arabia Saudyjska jest gospodarzem.